O POTRZEBIE TRUDNYCH DOŚWIADCZEŃ

Czasem po prostu bywa ciężko – nie można temu zaprzeczyć. Czasem nasze doświadczenie jest zwyczajnie intensywnym, bolesnym doznaniem cielesnym lub plątaniną umysłową, która jest trudna do zniesienia i wydaje się trwać w nieskończoność. Tylko czym właściwie jest ta trudność w przeżywaniu? W jaki sposób tworzyć relację z doświadczeniem, żeby podarować sobie trochę więcej ulgi i zrozumienia?

Najtrudniejsze w doświadczeniu nie są same myśli, uczucia, ludzie, tylko nasz opór przed prawdziwym spotkaniem z nimi. Co to znaczy „prawdziwe spotkanie”? W moim doświadczeniu to wpuszczenie wszystkiego do środka i pozwolenie sobie na przepływ tych energii bez oceny i interpretacji z głowy. Prawdziwe spotkanie z człowiekiem znaczy spotkanie bez podziału na mnie i ciebie. Bez moich projekcji o Tobie, bez Twoich oczekiwań i nadzieji względem mnie. Prawdziwe spotkanie z uczuciem to przeżywanie tego uczucia, integrowanie go wewnątrz i uczenie się wyrażania go w przejrzysty, nieprzemocowy i szczery sposób. Prawdziwe spotkanie z myślą z kolei to uważne przeczytanie informacji, którą ta myśl ze sobą niesie. To osadzenie się w pierwszej kolejności w przestrzeni, która tę myśl gości i sprawdzenie jej wiarygodności oraz pożyteczności dla siebie oraz innych.

Wielokrotnie zdarzyło mi się niepotrzebnie wytworzyć sobie więcej trudności tylko dlatego, że nie konfrontowałem myśli i uczuć ze sobą a starałem się je sobie wytłumaczyć działaniami lub zachowaniem innych ludzi. Teraz widzę, że to nigdy nie zadziała i jest to kroczenie w ślepą uliczkę. Nieważne jak trudne jest nasze doświadczenie, i jak intensywne są doznania. Ważne, żeby zawsze starać się obrócić perspektywę do siebie, do źródła, a nie obarczać winą za swoje cierpienie jakieś przemijające zjawisko lub człowieka. W przeciwnym razie będziemy błądzić i szukać przyczyn na zewnątrz, czyli tam gdzie ich nie ma. I tu jest chyba najtrudniejszy krok w tym procesie, bo to oznacza, by przyczyn danego uczucia (jakkolwiek niekomfortowego) odnajdywać w sobie, a nie w innych. By pozwolić sobie na ciągłą zmianę swojej postawy, swojego podejścia do innych ludzi. By pozwolić sobie na stałe uczenie się życia w miłości na nowo, bliżej sensu piękna i współczucia.

Żeby odkrywać te jakości, czasami trzeba pochylić się nad tym, co trudne w nas samych – po prostu. Jest to zatem o zatrzymaniu się i przyglądnięciu się własnym słabościom. O przyglądnięciu się lękom, wątpliwościom wtedy, kiedy życie nas do tego zaprasza. Nie da się w końcu wyprzeć czegoś, co już się pojawiło. Nie da się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przenieść się w miejsce pełne błogości i spokoju, jeśli aktualne doświadczenie krzyczy do nas o czymś zupełnie innym. To by było oszukiwanie samego siebie. Można natomiast odwlekać prawdziwe spotkanie z tym czymś, co nas uwiera i nie pozwalać sobie przeżyć tego w pełni przez naprawdę bardzo długi czas. I to jest ta trudność. To odwlekanie prawdziwego spotkania. Odwlekania życia swoją prawdą i zaufania sobie. Na szczęście tylko do nas należy decyzja, jak długo zechcemy dodawać sobie niepotrzebnego cierpienia i opóźniać własne szczęście. Można z niego rezygnować w każdej chwili. Zawsze kiedy się pojawia.

Ostatecznie każdy z nas z osobna jest odpowiedzialny za sposób przeżywania swoich doświadczeń. Jeśli próbujemy sobie wytłumaczyć uczucie, które w nas się pojawiło zachowaniem innych, to po prostu uciekamy przed wzięciem odpowiedzialności za to uczucie. Uciekamy przed odnalezieniem w nim neutralności i lekkości. Uciekamy przed pełnym przeżyciem danego doświadczenia i wyciągnięcia z niego lekcji. Czasami żeby poczuć ulgę wystarczy po prostu skupić się na tym, co ja, a nie co inni. Co dane doświadczenie mówi o mnie, a nie o innych. Zostawić na chwilę cały świat i zwrócić uwagę na własne potrzeby, na własne pragnienia, na własne intencje, na własne przekonania. I jeśli trzeba zmienić je, zredefiniować albo porzucić całkowicie.

Największą trudność sprawia często przyznanie się przed samym sobą do błędu a nie doświadczanie, które oferuje intensywne przeżycie. Bo to intensywne przeżycie, w przeciwieństwie do tego jak opisuje je nasz umysł, często okazuje się najbardziej uwalniającym i pięknym zdarzeniem. Pytanie tylko czy jesteśmy na to gotowi? Żeby nie wiedzieć co jest dla nas dobre i potrzebne. Żeby czasem się mylić, żeby nie mieć racji. Żeby pozwolić sobie rosnąć i rzeczywiście uczyć się czegoś nowego w każdej sekundzie. Pokora nie jest trudna, trudne bywa tylko odgradzanie się od niej.

Kiedy łatwe staje się nudne i nierozwijające, wtedy życie spieszy ochoczo z urozmaiceniem. To dzięki trudnościom daje nam możliwość wzrostu. Życie chce dla nas dobrze. Chce nas widzieć silnymi, odważnymi ludźmi, którzy są w stanie mierzyć się ze wszystkim. Również z tym, co bolesne. Pytanie tylko czy my chcemy tego dla siebie. Czy chcemy odważnie stawiać na siebie, popełniać błędy, i dzięki temu rzeźbić coraz piękniejszą wersje siebie? Czy wystarcza nam leniwe ocenianie tego co na zewnątrz i wygodne przesiadywanie wśród znajomych przekonań, poglądów i osądów, w które kiedyś uwierzyliśmy?

Ostatecznie, największą trudnością jest nie robić nic. Największym ryzykiem jest nie ryzykować nic. Nie odsłaniać się przed nikim, wiedzieć już wszystko najlepiej i nie korzystać z zaproszeń od życia do przemiany w coś nowego. Trudnością jest nie samo doświadczanie, ale wzbranianie się przed doświadczaniem. Opieranie się przed sięganiem po to, co kochamy. Opieranie się przed tym, co chcemy najbardziej i co przychodzi nam naturalnie i bez wysiłku. Przed tym, co niezależnie od tego jak wygląda, pachnie wolnością, miłością i niesie poczucie spełnienia.