Coraz wyraźniej życie pokazuje mi, że to, za czym najbardziej tęskni serce każdego współczesnego człowieka to autentyczność, powrót do realności i naturalności. Powrót do ciała, do uczuć i realizacji swoich podstawowych potrzeb. Do śmiałego sięgania i wyrażania tego, co dla nas ważne. Do budowania porozumienia między sobą a innymi ludźmi poprzez szukanie tego, co łączy, a nie dzieli. Tęsknimy do budowania empatycznych relacji opartych na szacunku i serdeczności. Do bezinteresownych rozmów, w których nie musimy niczego zyskać dla siebie. Do wymiany szczerych spojrzeń, do prostych wspierających gestów, do poczucia przynależności do czegoś więcej niż „ja sam” i „moje”. Wszyscy potrzebujemy oparcia we wspólnocie. Poczucia, że jesteśmy częścią silnego, jednorodnego organizmu. Kontakt z najbardziej prawdziwą częścią nas samych, tą niezmienną, zawsze dostępną świadomością istnienia, daje nam szansę na to, by szanować siebie na równi z innymi ludźmi i tworzyć w życiu to, czego pragniemy. W końcu w medytacji dotykamy tego, co jest wspólne nam wszystkim i co jest nas wszystkich spajające w jedno. Silne połączenie z innymi i szansa na głębokie, trwałe relacje zadziewa się nie poprzez zgodzenie się lub nie na temat wybranej kwestii i kumoterstwo na bazie wybranych sloganów i wierzeń za nimi stojących, lecz poprzez wyraźne rozpoznanie, że z każdym człowiekiem dzielimy to samo istnienie. Że jesteśmy w podstawie tym samym, pomimo pozornych, powierzchownych różnic, które są widoczne przez umysł na pierwszym planie.
W medytacji widzimy, że wspieranie drugiego człowieka to równoczesne wspieranie siebie, a wykorzystywanie lub manipulowanie kimś innym, jest równoczesnym zatruwaniem i zniewalaniem siebie. Po co nam mieć rację i wiedzieć co jest właściwe, skoro w tym samym czasie nie rozumiemy położenia drugiej osoby? Po co znać się lepiej i stawiać się wyżej, skoro rezygnujemy tym samym z szansy na prawdziwą przyjaźń? Czy większą korzyścią jest wiedzieć już wszystko o sobie, o innych, o życiu, czy możliwość stałego poznawania siebie, innych i życia w nowych odsłonach? Żadne zapamiętane mądre słowa o Bogu, Świadomości lub Jedności nie zbliżą nas do sensu tego czym Bóg, Świadomość lub Jedność rzeczywiście jest, jeśli nie zechcemy tymi słowami żyć i uosabiać je swoim zachowaniem. Słowa mogą jedynie (mniej lub bardziej udanie) nakierować na to, co musi zostać odnalezione w sercu i przełożone na realne wybory, decyzje i zachowania. Żadna uzgodniona teoria, pogląd, opinia lub prawo spisane w formie zakazów i nakazów nie zbliżą nas do siebie bardziej niż najprostsze przyjęcie siebie nawzajem bez żadnych oczekiwań i wymagań. Nic nie zbliży nas lepiej niż ciepły, bezinteresowany gest w kierunku drugiej osoby, niż czułe wysłuchanie i dostrzeżenie naszych wzajemnych potrzeb. Niż pójście za intuicją, niż bezwstydne odsłonięcie się i wyjście do świata ze swymi najskryciej chowanymi skarbami. Po to tutaj jesteśmy. By wspierać się nawzajem w tym co prawdziwe i nie energetyzować tego, co nas od siebie oddala. By nie odgrywać życia mechanicznie jak rozpisaną wcześniej teatralną rolę, lecz by przeżywać swe życie swobodnie, z chęcią, z otwartością i z pełnym zaufaniem do tego, co teraz.
Chcemy powrócić do klarownego rozróżnienia tego, co jest rzeczywiste od tego, co jest iluzją myśli i formą ucieczki od rzeczywistości. To, za czym tęsknimy to przeżywanie doświadczeń bez mydlenia oczu sobie nawzajem i kreowania nieautentycznych póz przed innymi ludźmi. To droga powrotna do przyjęcie siebie takim / taką, jakimi jesteśmy w naturalnej postaci oraz przyjmowania innych ludzi takimi, jakimi oni są. Z talentami, uzdolnieniami i umiejętnościami, ale też słabszymi stronami, chorobami i niezdrowymi nawykami. Nasze serca tęsknią za takim wszechstronnym i współczującym objęciem pełnego spektrum doświadczenia. Tęsknią za przyjęciem wszystkich odsłon naszego człowieczeństwa. Chcemy uznać boską, wieczną, inteligentną, bezwarunkowo kochającą część naszego istnienia, ale nie mniej bardzo potrzebujemy dostrzec też kruchość tego przemijającego, krótkiego ludzkiego życia. Zauważyć naszą podatność na zranienia, wpadanie w uzależnienia i mierzenie się ze wszelkimi innymi niedoskonałościami. Medytacja zaprasza do uznania całej rozpiętości naszego człowieczeństwa, a nie tylko tego, co dobrze wygląda na zdjęciach.
Kontakt ze swoją esencją pozwala zauważać w sobie mechanizmy, które nie pozwalają nam przeżywać życia w otwartości. Praktyka medytacji jest więc rozpoznawaniem blokad i ograniczeń mentalnych, które nie pozwalają nam widzieć swej prawdziwej natury klarownie. Jest praktyką nieingerującej obserwacji, w trakcie której blokady te mają szansę się rozpuścić w obliczu przyzwalającej świadomości. Medytacja jest wracaniem na ziemię, wracaniem między ludzi, wracaniem między realne wyzwania i problemy przed jakimi wspólnie stajemy. To patrzenie na życie bez projekcji, wierzeń i wyobrażeń. To mierzenie się z tym, co prosi o uwagę teraz i nie spychanie niczego na potem. To odważne wzięcie życia w swoje ręce i traktowanie się na równi z całą resztą stworzenia. Bez umniejszania lub wywyższania czegokolwiek i kogokolwiek. To stanięcie naprzeciwko swoich pasji, lęków, nadzieji, wierzeń, wspomnień, uciech, dążeń, bieżących uczuć, przeszłych uwarunkowań, niezaspokojonych potrzeb, marzeń, sukcesów, porażek i ogarnięcie ich wszystkich czułym ramieniem. To zobaczenie ich wszystkich i ukochanie wszystkiego, co ze sobą przynoszą. Prawdziwe szczęście tkwi w dopuszczeniu i ucieleśnieniu tego, co chce w naturalny, fizjologiczny wręcz sposób rozbrzmieć poprzez instrument naszego ciała i umysłu.
Tęsknimy za zakończeniem szukania szczęścia w przyszłości w czymś innym, niż w nas samych teraz. Pragniemy, by wreszcie się zatrzymać i przestać uciekać od tego, co mamy przed swoimi oczami. Od tego, o czym aktualnie krzyczy nasze ciało i jego uczucia. To, co męczy najbardziej to nie same myśli lub doznania cielesne, lecz opór przed świadomym i czułym uznaniem swego pierwotnego istnienia pośród nich. Boli odwlekanie spotkania z samym sobą w nagiej szczerości. Boli wymyślanie kolejnych strategii na ucieczkę od siebie w nigdy nienadchodzące „później”. Ostatecznie wszyscy chcemy w głębi serca tego samego – skonfrontowania się z prawdą o sobie. Często boimy się tej prawdy, choć w rzeczywistości jest najbardziej uwalniającym doświadczeniem z możliwych. Tęsknimy za porzuceniem wizerunków, które nam nie służą i które nam ciążą. Chcemy odpuszczenia wysiłkowi wyglądania na szczęśliwych, kiedy czujemy się kiepsko. Wyglądania na pewnych siebie, kiedy męczą nas wątpliwości. Wyglądania na spokojnych, kiedy gniew i smutek przeszłych zranień bulgocze i krzyczy w każdej komórce naszego ciała. Tak bardzo staramy się wyglądać, że zapominamy, by po prostu być. A przecież to właśnie wtedy, kiedy po prostu jesteśmy sobą i nie staramy się niczego sobie i innym udowadniać albo chować się za kolejnym zmyślnym wizerunkiem, zadziewa się cud połączenia z naszą esencją. Wtedy zadziewa się uzdrowienie i pokrzepienie. Wtedy znajdujemy zrozumienie, przebaczenie i miłość do drugiego człowieka. Wtedy wyłaniają się możliwości na piękny rozwój. Nie opierając się kolejnym falom swoich uczuć i potrzeb, a świadomie serfując po nich z otwartością, mamy okazję czuć wewnętrzny spokój i pogodzenie z każdą następującą okolicznością.