PRAWDZIWA OTWARTOŚĆ

Potraktuj tę chwilę jak czystą, niezapisaną kartę. Zacznij od nowa, bez urazów za przeszłość, bez nadzieji na cukierkowe jutro. Tak, jakby następnej strony miało już nie być. Weź spokojny wdech i rozkoszuj się tym, czym zostałeś obdarowany. Przyjmij w całości, nie odpychaj tego, co pragnie wejść w świat i zagrać w nim swoją rolę. Wyjdź na przeciw temu, co chce Twojego bezstronnego spojrzenia. Co wysyła sygnały z ciała, umysłu i serca, co woła w nocy nie pozwalając spać. Nie znieczulaj się na własne potrzeby, ani na swoje cierpienia – nie chowaj ich ukradkiem w szufladę. To, co chcesz schować najgłębiej, i tak pozostaje zawsze najbardziej widoczne dla innych.
 
Tam więc zaglądnij – w te odludne, chłodne miejsca, które wymazałeś kiedyś gumką i nauczyłeś się o nich zapomnieć. Jeśli teraz wracają, otwórz się na nie. Jeśli niosą niewygodę albo zadają chwilowe ukłucie, otwórz się jeszcze bardziej. Ukłucie minie, a Ty wzrośniesz silniejszy. W przestrzeni Serca jest przecież miejsce na wszystko, bez wyjątków. To przestrzeń przyjęcia, która nie zna „ulubione” i „niechciane”, nie znaczy kart przed rozpoczęciem gry, nie grymasi i nie wybrzydza. Pozwól by gra toczyła się spontanicznie, bez sprytnych uników, bez przewijania niewygodnych scen. Te wymazane kiedyś gumką duchy przychodzą teraz jak małe, stęsknione dziecko. Ono wyciąga złaknione, puste ręce w Twoim kierunku i woła: „Tato, popatrz na mnie, ja potrzebuję Ciebie teraz.”
 
Pogódź się z każdą emocją, obejmij współczuciem swoje myśli. Przeżyj je świadomie. Prawdziwe przyjęcie nie boli wcale. Prawdziwe przyjęcie uwalnia i prowadzi w stronę życia bez reklam. Nie bądź dla siebie surowy. Nie wypieraj tego, co w Tobie prawdziwe i żywe. Nie ma już potrzeby, by dłużej cierpieć. Żyj prostą prawdą na co dzień i oglądaj jak wyzwalasz się z kajdan posłuszeństwa, które kiedyś sam sobie nieświadomie założyłeś.
 
Dla mnie nie musisz być „doskonały”, nie chcę żebyś recytował z głowy mądre słowa i opierał się na wizerunku, którym nie jesteś. Nie musisz prężyć się przede mną, by bronić obrazu niewzruszonego, albo wiedzącego lepiej. Ja znam Cię z innej strony. Widzę w Tobie druha, brata, siostrę, kompana z tej samej drużyny, który chce dla innych tego, co dla siebie. Tego, który czuje i nie boi się tego okazać. Ja chce się spotkać z Tobą naprawdę, bez gier w chowanego. Tylko w pełnym, ciepłym przyjęciu. Tam gdzie roztrzaskują się wszystkie zdania twierdzące, gdzie pytania wypalają się same. Chcę Cię poznać jak zwyczajnego człowieka, takiego samego człowieka jak jak. Bez tytułów i imion nadanych. Bez podziałów na nauczycieli, uczniów, oświeconych, nieoświeconych, lepszych, gorszych, zasłużonych i niewystarczających. Bez rywalizacji, konkurowania, rozpychania się łokciami w zawodach na niby. Wyjdźmy z tego bagna przekomarzanek i zbudujmy coś trwalszego niż chwilowe zwycięstwo lub porażkę. Zbudujmy sobie razem dom.
 
Zatrzymaj się i zobacz, że to nie ma sensu. Że zawsze łatwiej być razem, w miękkim miejscu pogodzenia. Nie biegnąc już dalej. Poddając to, co kazało Ci gonić zdyszanym. Dopiero wtedy wygrywasz coś znacznie bliższego. Zyskujesz przyjaźń, zyskujesz więź, zyskujesz połączenie, coś najcenniejszego. Relację, której nie da się wycenić, bo nie jest transakcją biznesową. Relację, która jest bramą. Bramą, by zobaczyć Jedność w drugim. Bramą, by zobaczyć we wszystkich kompletność, pełność, bogactwo. Bramą, by poznać to, czym jesteś naprawdę.