ROZWIJAM DŁONIE W RADOŚCI

Widząc, że ostatecznie nic nie może zranić i naruszyć naszej podstawy… Rozpoznając, że esencji tego, czym jesteśmy nie da się rozstroić, zanieczyścić, wyeliminować, usunąć… Rozwijam swoje dłonie w radości, zwracam się w kierunku życia, i szeptam cicho:
 
Dziękuję. Dziękuję za wszystko, co dane mi teraz doświadczać. Nie będę na nic narzekał, nie będę prosił o więcej, ani o mniej. Nie będę modlił się o inne życie i porównywał swojego życia z cudzym. Nie będę uciekał przed tym, co najbardziej dla mnie naturalne i prawdziwe. Chcę objąć w pogodzeniu wszystko, co jest częścią mojej istoty i co chce w niej gościć tak długo, jak tego potrzebuje. Niezależnie od tego, co się okaże uczciwe i szczere – chcę to właśnie wyrażać, w to się angażować i temu poświęcać swoją energię, uwagę i czas. Chcę stale rezygnować z tego, co odgradza mnie od innych. Chcę w radości poświecić swe życie temu, co kocham. Temu co zbliża i karmi sens jedności.
 
Dzisiaj nie muszę już niczego tłamsić w sobie. Dzisiaj nie muszę odkładać niczego na później. Dzisiaj nie muszę odpychać od siebie tego, co z natury jest dobre. Dzisiaj składam swoją broń i pozwalam by moim ciałem i umysłem samo życie śpiewało swoją pieśń. Nie chce opierać się już dłużej prostej miłości, która z niczym nie walczy i niczemu nie oponuje. W niej jest taka ulga, taka wolność, taka uciecha! Wole spłonąć żywcem w takiej miłości, niż cierpieć z nią rozłąkę chociaż przez sekundę. Rozłąka z nią boli znacznie bardziej niż każda śmierć. Jeśli trzeba więc – ubrudzę sobie w jej imię ręce, popełnię masę błędów, zrobię rachunek sumienia i powrócę pokorniejszy. Z silniejszym i wrażliwszym na otoczenie sercem. Chcę sprawdzać, czym jestem bez tarcz, bez planów B i wyjść awaryjnych. Chcę badać to, co rodzi się w sercu, gdy nie chowam się za pół-prawdami. Gdy mówię i żyję prawdą zawsze – nawet wtedy kiedy głos drży, a ręce się pocą.
 
Oto przekraczanie ograniczeń.
Oto sięganie po wolność.
Oto odkrywanie swojej natury.
 
Gdy nie oddzielam się od życia i daje się mu prowadzić, nagle jest znacznie lżej. Kiedy ufam, że bez względu na koszt, prawda może tylko wyzwolić – wtedy wykluwa się prawdziwy ja. Ja, który nie ma interesu do zrobienia. Ja, który nie musi niczego sprzedawać. Nie potrzebuje uznania, prestiżu, wykreowanego wizerunku. Ja, który nie potrzebuje aprobaty z zewnątrz. Jako życie samo w sobie czuję się kompletny od środka bo rozpoznaję, że jestem całością stworzenia, a nie odłamanym od całości kawałkiem. Tak samo jak Ty, który jesteś całością, tylko oglądaną innymi oczami. Całość traktuje wszystkich na równi. Pragnie dla innych dokładnie tego samego co dla siebie. Autentycznego spotkania. Porozumienia. Radosnej celebracji. Rozpuszczenia się w jedności, z której wszystkie pozorne odmienności mają okazję zejść na dalszy plan.
 
Teraz jest tylko ta chwila i nie wiem o tej chwili nic. Nie potrzebuję też niczego wiedzieć, by budzić się z coraz większym zapałem do szczęścia. Szczęścia, którym jestem w istocie. Szczęścia, którym Ty jesteś w istocie. Szczęścia, którym jest ta oto, wspólna nam chwila.
Czy może być coś piękniejszego niż życie, którego nie można przegrać?